Sztuczki handlarzy
Od dawien dawna w Polsce pokutuje mit, że jedyne „pewne” samochody używane, to te sprowadzone z Niemiec, Szwajcarii, Włoch, Hiszpanii. Oczywiście dotyczy, to także samochodów takich jak Mercedes: W123, W124, W126, W201, czyli najbardziej aspirujących w Polsce i najpopularniejszych youngtimerów. Każdy kto potrafi się posługiwać wyszukiwarką google, powinien sprawdzić samodzielnie ogłoszenia o sprzedaży w wyżej wymienionych krajach. Nie po to by wyszukać „perełkę” dla siebie, ale po to, by odkryć pewną oczywistą oczywistość, której bardzo wstydzą się nasi rodzimi handlarze. Mianowicie – za granicą ten sam model z takim samym silnikiem, z tego samego roku, bywa nawet 3-4 razy droższy niż w Polsce. Więc jeśli widzicie Mercedesa 190, na którego polujecie, w ogłoszeniu na naszych stronach z ceną 12-14 tysięcy, a osoba sprzedająca (czyt. „handlarz - sprowadzacz”) zarzeka się o bezwypadkowej historii auta i „oryginalnym przebiegu”, to nawet tam nie dzwońcie. Handlarze sprowadzają do Polski samochody tylko i wyłącznie rozbite. 99% Mercedesów jeżdżących u nas to auta, które przyjechały w szczątkach na lawecie i zostały pospawane, poszpachlowane, pomalowane i wypolerowane do sprzedaży. Rzadko się zdarza żeby taki samochód dla wprawnego oka miał ukryte ślady całego „druciarstwa” mającego ukryć jego historię, jak i prawdziwy przebieg. Handlarz nie kupi auta drożej za granicą, żeby je taniej sprzedać w Polsce - to chyba logiczne. A mając na uwadze poziom cen, tak właśnie musiałoby się dziać. Za granicą auta rozbite są z kolei o wiele tańsze (już za 100 euro) niż u nas. Osobnym problemem jest "przebieg" i historia auta, która jest „udokumentowana” (cudzysłów celowy) w papierach. Handlarze sami stworzyli powielany przez wielu mit o tym, że samochód ma: mały "przebieg", był garażowany i sporadycznie użytkowany przez starszego Pana, który raz w miesiącu, aby przewietrzyć, jeździł na pobliską działkę podlać kwiatki. Auto oczywiście było serwisowane w ASO na oryginalnych podzespołach, bo przecież niemiecki emeryt był: lekarzem, prawnikiem, bankowcem (wstaw dowolne), więc emeryturę miał wysoką i całą przeznaczał na serwisowanie Mercedesa, którym z racji swojego wieku i potrzeby – nie jeździł. Nasi Janusze biznesu dorabiając papiery do takich samochodów, tak bardzo wczuli się w swoje opowieści, że większość "pierwszych właścicieli" ma na imię: Helmut albo Hans i urodzili się w 1928 r. Sprzedali (z bólem serca i płaczem), bo po wylewie nie mogli już jeździć. Paradoks tego typu kłamstw polega na tym, że w Polsce jeździ tyle Mercedesów sprowadzonych przez handlarzy, a zakupionych od dziadków urodzonych w 1928 r. że gdyby wówczas rzeczywiście na terenie III Rzeszy urodziło się tylu chłopców, to w 1945 oddziały Hitlerjugend byłyby tak liczne, że alianci do tej pory nie weszli by do Berlina. Oczywiście takie dziadki po wylewie chcą szybko sprzedać samochód, najlepiej polskiemu handlarzowi, za cenę niższą, niż cena analogicznego auta na rynku w Polsce, mimo że w Niemczech wzięliby za nie 10 razy więcej.
Kolejnym mitem jest fakt pedantycznego serwisowania samochodów przez Niemców. Prawda jest taka, że oni tego nie robią. Mają i mieli to zawsze w "głębokim poważaniu". Po wymianie oleju, gdy zostanie w bańce jeszcze pół litra oleju – zostawiają go w piwnicy, żeby wlać przy następnym serwisie (czyli za 3 lata, bo tak przeważnie robią, albo co 80-100 tys km). Samochód dla Niemca to tylko przedmiot i nikt nie traktuje samochodów z jakimkolwiek pietyzmem, anie sentymentem. Ma jeździć w każdych warunkach, a po kilku latach kupują następny.
Książki serwisowe i cała "papierologia", mająca na celu potwierdzenie, że samochód jest „perełką”, „niebitą”, z „oryginalnym, kolekcjonerskim przebiegiem” były, są i będą podrabiane i żadne przepisy prawne tego nie zmienią, bo zabronione to było od zawsze. Koszt książki serwisowej, do której można wpisać co tylko się chce to 29 zł. Handlarze sprowadzający samochody kupują je hurtowo. Koszt zrobienia pieczątek serwisów – 20-30 zł. za sztukę. Każdy handlarz ma całą szufladę pieczątek serwisów z różnych zakątków Niemiec. Wykonanie ich wszystkich, to jednorazowy wydatek 300-400 zł.
Miernik grubości lakieru prawdę Ci powie
Fabryczna grubość lakieru w Mercedesach to pomiędzy 90-150 mikrometrów. Jeśli przyjedziecie na oględziny samochodu „w oryginalnym stanie” i miernik pokaże wartości wyższe – to oglądacie odmalowanego, poszpachlowanego trupa. Jeśli macie treść ogłoszenia i przejechaliście pół Polski oglądać samochód, to macie prawo zażądać zwrotu kosztów dojazdu, jeśli osoba sprzedająca odmówi – możecie wezwać Policję i zgłosić oszustwo. Miernik grubości lakieru to wydatek rzędu 150-200 zł, który pozwoli Wam oszczędzić tysiące i zaoszczędzi niepoliczalną ilość zdrowia.
Konserwacja podwozia
Ładowanie wiadra „Bitexu” na pognite, dziurawe, połatane podwozie, to także typowa praktyka naszych rodzimych handlarzyn. Jak zobaczycie auto, które ma na podwoziu świeżą i lepką konserwację, to nie ma co oglądać reszty. To samo, jak zobaczycie że podwozie było pospawane. Warto jest poprosić sprzedającego o zdjęcia podwozia, zamiast jechać na oględziny, tracić czas i się rozczarować, albo co gorsza – kupić sztrucla pod wpływem emocji, bo z wierzchu się ładnie błyszczał, a środek był wyprany i pachniał.
Dodaj komentarz